Otworzyłam niepewnie oczy. Poklepałam nimi chwilę, by się przyzwyczaiły do światła. Spojrzałam na zegarek. Niemożliwe... Zamrugałam ponowie, aby upewnić się, że to nie sen oraz ponownie przeniosłam wzrok na zegar. To nie był sen. Świetnie. Urządzenie do odmierzania czasu wskazywało 10:15. Czyli dwie lekcje mi przepadły. Wstałam jak oparzona i ubrałam pierwszą lepszą bluzkę i spodnie. Nic szczególnego, zwykły czarny zestaw. Włosy przeczesałam jedynie szybko szczotką oraz w ekspresowym tempie wykonałam poranną rutynę. Do plecaka wpakowałam wszystko jak leci i zbiegłam po schodach. Titi siedziała z gazetą w ręce co oznaczało, że ma na drugą zmianę. O tym kiedy indziej. W celu zaoszczędzenia czasu ubrałam moje jedyne baleriny i wybiegłam z mieszkania. Oczywiście jestem taką gapą, że potrąciłam co najmniej 5 osób, lecz wtedy mało mnie interesowało, ponieważ moja kondycja nigdy nie była ani nie będzie dobra. Ale tym razem udało mi się przybiec w ciągu 8 minut. Trzeba zapisać w kalendarzu, o ile nie zapomnę. Wleciałam do szkoły jak burza, wzięłam z szafki potrzebne książki. Niespodziewanie poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu. Była niewiele wyższa ode mnie. Miała jasno rude włosy i błękitne oczy.
- Shadow tak? Zebranie klubu muzycznego na tej lekcji.- powiedziała dość niewyraźnie. Sądząc po akcencie musiała nie pochodzić stąd.
- Dzięki. - odpowiedziałam a wtedy zadzwonił dzwonek na lekcje.
- Jestem Youko.- powiedziała dość cicho, a jej twarz była schowana za kaskadą włosów.
- Moje imię znasz. - zaśmiałam się i poszłam w stronę klasy, gdzie zawsze się odbywały zajęcia, a ta dołączyła. - Też do klubu?- kiwnęła głową. - Nigdy wcześniej cię nie widziałam...
- Bo od wczoraj dołączyłam. Irys jest moją daleką rodziną. Pochodzę z Rosji i jeszcze nie bardzo umiem tutejszy język. - jednak miałam racje.
- Och, rozumiem cię. Sama nie jestem stąd, ale język umiem biegle, gdyż od podstawówki go szkolimy. - uśmiechnęła się na to delikatnie. Nacisnęła klamkę i weszłyśmy do środka. Byli tam wszyscy, bynajmniej tak mi się wydaje, członkowie klubu.
- Skoro wszyscy już są, możemy zaczynać. - powiedziała Irys. - Wiem, że wyniki miały być wcześniej, ale były pewne komplikacje. Po podliczeniu głosów zostały wybrane trzy osoby, jest to Christina, Anabell i Sh... Lukas. Próby będą odbywały się tutaj, więc spotkania do koncertu odwołane. - po tej wypowiedzi zaczęli wszyscy wychodzić. Ja nadal stałam jak wbita w podłogę. Chciałam tak bardzo pomóc a wyszło jak zawsze. Moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Byłam wyprana z uczuć, patrzyłam się przed siebie. Mój cały świat został podłamany. No dobra... trochę przesadziłam, ale bardzo mi na tym zależało. W mojej głowie zaczęły nachodzić wspomnienia porażek, lecz to nie była porażka... W każdym razie, nieważne. Przez to wszystko nie słyszałam, jak ktoś wchodzi, rozmawia i inne tego typu rzeczy. Czułam się jakbym kompletnie ogłuchła.
- Ej! Wiedźmo! - te dwa słowa wytrąciły mnie z tego okropnego stanu. Natychmiast spojrzałam na właściciela wypowiedzianych słów. No tak, któż by inny użył tego określenia jak nie Kastiel. Spojrzałam na niego wzrokiem, który mógł to by zabił.
- Kastiel, nie mówi tak się o osobnikach płci pięknej.- Lysander starał się na poważny ton lecz nie bardzo mu to wyszło.
- Śmiejcie się, póki możecie.- zabrzmiało to dość psychopatycznie. Brakowało mi jeszcze psychicznego uśmiechu.
- Dobra, dobra. Mamy pewną propozycje.- powiedział Kastiel.
- Zamieniam się w słuch.
- Zacznijmy od tego, dlaczego nie możesz grać.
- Ale...
- Zostałaś wybrana, ale pani dyrektor, nie pozwoliła mi cię dopuścić ze względu tej sprawy z Amber.- wtrąciła się Irys.
- Nam zawsze brakowało pianisty, dlatego zapytaliśmy Irys kto najlepiej gra z kółka i wpadliśmy na pewien pomysł.- powiedział Lysander.
- Chcielibyśmy cię w naszym zespole.- Kas jak zwykle bezpośredni. Moje oczy natomiast rozszerzyły się ze zdziwienia.
- Oczywiście jeśli chcesz...
- Że ja?- zapytałam zdziwiona.
- Nie ta za tobą.- sarknął Kas.
- Nie mam talentu.
- Nie gadaj głupio, dobrze wiesz, że grasz najlepiej.- stwierdziła Irys. Westchnęłam.
- Dobrze... zgadzam się.
- Próba pojutrze o 16. Dokładne namiary wyślę ci esemesem. Dobra, ja spadam. - Kas popatrzył na zegarek i wyszedł. Po ustaleniu kolejnych ważnych rzeczy poszliśmy w ślady czerwonowłosego.
Otuliłam się szczelniej swetrem, którym miałam na sobie. Było dość zimno. Bo po co było grubiej się ubrać, nie? Wracałam przez park, zresztą jak zwykle. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy pożółkły liść spadł mi na głowę. Wzięłam go do ręki i zaczęłam go obracać w rękach. Poczułam coś, a raczej kogoś za plecami. Dalej obracałam liść, ta osoba oparła swoją głowę na mojej i położyła mi ręce na ramiona.
- Cześć - Szepnął mi do ucha, a kątem oka zauważyłam jego uśmiech.Aż podskoczyłam, gdyż się tego nie spodziewałam. -
- Nie atakuj mojego ucha. - ugh, te głupie zaróżowione policzki
- Czy ja kogoś atakuję?
- Moje ucho.- uśmiechnęłam się
- Przeżyje.
- Pfff.- pacnęłam go liściem w ramie.
- Ejejej! Mówiłem coś o ramieniu.- zaśmiał się.
- Dobra, dobra.- przewróciłam kolejny raz liść w rękach. - I tak się cieszę, że nie przyszło Ci nic głupiego do głowy. - czy ja to powiedziałam na głos?
- To czy przyszło to jedna sprawa, to co zrobiłem to druga.
- I tak mi nie zdradzisz co ci po głowie chodzi.
- Tak już bywa.
- Niestety.
- Gdzie szłaś? To znaczy gdzie idziemy?
- Zmieniaj temat, zmieniaj. Zapamiętam sobie. Wracam do domu, a Ciebie gdzie wiało?
- Wmawiaj sobie. Czyli idziemy do Ciebie.
- Będzie działało to w dwie strony. I znowu się wynudzisz za wszystkie czasy- Droczenie się z Enzem to czysta przyjemność. W dzieciństwie przerodziło by się to w kolejną kłótnie, ale teraz wolałam tego uniknąć. Wiatr rozdmuchał moje włosy, jednak nie bardzo się tym przejęłam, w końcu nic na to nie poradzi a włosy tak czy siak mam rozdmuchane. Zresztą zawsze uwielbiałam wiatr. Podobnie jak deszcz. Jestem osobą, właśnie jaką jestem... Nieprzewidywalna? Wybuchowa? Wiele słów określa moje cechy, a chyba bardziej moje wady, których jest dużo. No cóż. Nikt nie jest idealny. Tak się pocieszam. Spojrzałam na otaczający nasz krajobraz. Kolorowe liście na chodniku i już mało zielonej trawie. Łyse gałęzie, zimy wietrzyk i słabe słoneczko. Dwoje młodych ludzi stojących na środku parku. Scena niczym z komedii romantycznej. Brakowało jeszcze tego tęsknego spojrzenia zakochanych i czułego pocałunku. Tylko w tym wypadku była to dwójka upierdliwych dla siebie przyjaciół. Z moich rozmyślań wyciągnął mnie głos mojego towarzysza.
- Z tobą Boska, nie da się nudzić
- Mówisz? Nawet przyjdę, zacznę czytać książkę i zamknę się na świat, to nadal nie będziesz się nudził? - uniosłam brew.
- A co przed chwilą powiedziałem?
- To też sobie zapamiętam. Bo wiesz jakim ja molem książkowym jestem. - uśmiechnęłam się złośliwie.
- A powiedzieć Ci coś?
- Słucham cię uważnie. - Znowu nachylił się nad moje ucho. Pierwsze co przyszło mi teraz do głowy, to że zrobi to co ostatnio.
- Lepsze to, niż zakupy z Danielle - Wyszeptał. A mnie znów przeszedł dreszcz i pewnie się zarumieniłam. Odepchnęłam go delikatnie ramieniem.
- Ciesz się, że nigdy ich nie lubiłam.
- To idziemy, czy chcesz się mnie pozbyć? - Zrobił minę zbitego psa. Wiedział, że to zawsze działa.
- Jesteś okropny. Chodź. - pacan, używa chwytów poniżej pasa. Wyszczerzył się, ale szybko zmienił wyraz twarzy.
- Ja okropny? Od kiedy?
- Od kiedy umiesz te oczy.
- Od zawsze je umiem. Po prostu urodziłem się z darem przekonywania. Ale ty i tak od zawsze mnie uwielbiasz - Z uśmiechem zarzucił na mnie ramie. Tak, teraz wyglądamy na parę, zresztą jak zwykle. Ale ani mnie, ani jego nie interesowało jak to wyglądało.
- Tsa i może mam ołtarzyk na biurku?
- Nie zauważyłem, pewnie nie trzymasz na widoku, żeby Kastiel nie był zazdrosny. Nigdy nic nie wiadomo co masz w szafie.
- Niby o co miałby być zazdrosny? A do szafy to będziesz mógł zaglądać swojej żonie.
- Z nim różnie bywa. A co do żony, tu można dyskutować...
- To ma jakieś ukryte dno?- popatrzyłam na niego podejrzliwie.
- Wszystko je ma, Boska.
- Chętnie je posłucham.
- Może kiedyś.
- A to mi sugerujesz, że mam tajemnice.- nawet nie zauważyłam kiedy zaczęliśmy iść.
- Ja? Przed tobą? Nigdy!
- Niech Ci będzie, że wierzę.
- Jak możesz wątpić?
- Nie wiem co się kryje pod tą czaszką.
- Ranisz...
- Zdradzisz jedną myśl?- spojrzałam na niego wyzywająco.
- Nie mam jakiej. Jesteś niczym wykrywacz. No może jedna, ale to w swoim czasie.
- Bo to ja.- wzruszyłam ramionami. Lorenzo nic nie odpowiedział i szedł obejmując mnie ramieniem. Objęłam go w pasie i się przytuliłam. Przez całą drogę milczeliśmy. Gdy znaleźliśmy się pod domem. Wyciągnęłam kluczę i weszliśmy do środka. Oczywiście mój przyjaciel nie byłby sobą, gdyby nie napadł mnie w moim własnym pokoju. Tylko on i teraz Kazik wie gdzie są moje łaskotki. Po pięciu naprawdę długich minutach mnie puścił napojony moimi błaganiami. Wstrętny, ale jak to mówią i tak go uwielbiam. Łapałam łapczywie oddech, a gdy moje serce przestało wybijać dzikie rytmy powiedziałam:
- Rozpocznij jakiś mądry temat.
- Mądry temat powiadasz? To może...- zastanowił się.- Czy twój śmiech jest dobrym tematem?
- A co mógłbyś powiedzieć o moim śmiechu?
- Dużo by można o nim mówisz.
- Więc słucham uważnie.
- Najlepiej się go słucha podczas tortur.
- Zemszczę się. - popatrzyłam na niego
- Czekam na to. - nic nie odpowiedziałam tylko wzięłam książkę z biurka i położyłam się oraz zaczęłam czytać. Wspominałam już, że on na nim wcześniej leżał? No to już wiecie. Wracając. Najwidoczniej brunetowi się zaczęło nudzić, ponieważ dźgał mnie w bok. Nie powiem denerwowało mnie to. Lecz muszę być cierpliwa. No dobra. może trochę przesadziłam z tą cierpliwością...
- Możesz przestać?- w moim głosie można było dostrzec irytację.
- A co? Wolisz żebym cię łaskotał?
- Oczywiście, że nie.
- Dlaczego?- zrobił minę zbitego psa.
- Nie działa to na mnie, bynajmniej w tej chwili.- powrócił do wcześniej wykonywanej czynności z niezmienną miną i bezczelnie patrzył mi w oczy. - Co za człowiek. - mruknęłam zamykając z trzaskiem książkę. - Co ci moje żebra zrobiły?
- Ich właścicielka woli książkę ode mnie. - Teatralnie przyłożył wierzch dłoni do czoła i opadł na materac.
- Wcale nie wolę. Po prostu ona mnie nie zaatakowała.
- Ja też nie. To był akt sympatii.
- Na drugi raz okazuj to inaczej, w bardziej delikatny sposób.
- Ech... Już nawet przyjemności nie można mieć.
- Nie wiem co w tym takiego przyjemnego. - prychnęłam.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale torturowanie ciebie sprawia niebywałą przyjemność.- Łobuzersko się uśmiechnął. - Zwłaszcza to błaganie o litość. Ej!- krzyknął gdy go uderzyłam poduszką.
- Jesteś wredny.
- Ja nie jestem wredny, tylko okazuję sympatię na swój sposób.- Odwrócił się ode mnie.
- Ej no!
- Powiedziałaś, że jestem wredny.
- Wybacz. - Zero reakcji. - To jak?- położyłam mu brodę na ramieniu. Kątem oka na mnie popatrzył. Uniosłam wyczekująco brew.
- Masz szczęście- obrócił się na plecy i objął mnie ramieniem, na którym przed chwilą się opierałam. - Że nie jestem pamiętliwy.
- To był podstęp!
- Skądże!- Popatrzyłam na niego podejrzliwie, ale po chwili ułożyłam się wygodnie.
- Jak wyobrażasz sobie to wszystko za dziesięć lat?
- Wszystko? To znaczy?
- No całe twoje życie.
- Czy ja wiem? Widzę siebie w bliźniaku z Kią sportage w garażu, basenem za domem i tobą za ścianą.
- Kiepska ze mnie sąsiadka. Nie potrafię gotować.
- Dlatego, żeby nasz bliźniak nie spłonął przychodzicie do mnie na obiady.
- Przychodzicie?
- Ty i twoje koty.
- A po co one?
- Przyjdą jako przystawka.
- Ejeje! Od moich kotów wara.
- Oczywiście! Nie jestem jakimś satanistą i nie jem kotów.
- Już się bałam... Więc kiedyś trzeba sprawdzić jak gotujesz.
- Ja tu wyczekuję jakieś obelgi ku mojej osoby, że cię otruję a tu taka odmiana.
- Nie potrafię gotować, więc nie będę nikogo obrażać. Bez przesady.- zaśmiałam się.- A zawód jaki?
- Oczywiście, ja się nadaję tylko na ekranizację. A tak naprawdę to mógłbym dręczyć dzieci w szkole. Ale nie. Serio nie wiem.
- Yhym.- wyobraziłam sobie go w tych pracach i jakoś nie wyszło.
- A ty?
- Widzę kochającego męża, trójkę dzieci, moje koty, które po tygodniu doprowadzą mnie do białej gorączki. W sensie koty. W niedużym domku. A w zawodzie... nie jestem pewna.- patrzyłam marzycielsko w sufit.
- Milutko.
- I tak skończę jedynie z kotami.- zaśmiałam się.
- Dlaczego niby?
- Bo kto niby ze mną wytrzyma?- chrząknął znacząco. - No tak, jeszcze ciebie nie posłałam do psychiatry.
- Mam ci przypomnieć, że przez rok wytrzymałem z Danielle?
- Masz mocną psychikę. To dlatego.
- Więc i z tobą wytrzymam.
- No wiem, ale dwóch osób takich samych nie ma. Koty będą musiały mi wystarczyć. Cztery rudzielce.
- Miniaturowe Kastiele? - zaśmiał się.
- Hah. One będą naturalnie rude i będę miała kocie wnuki.
- Wtedy to będzie ich dużo, więcej niż czwórka.
- Od czwórki się zacznie.
- Czyli już całą hodowlę planujesz.
- No oczywiście. Jakoś trzeba sobie rodzinę znaleźć.
- Poczułem się urażony.
- Przecież już wiadomo, że będę twoją sąsiadką.
- Koty jako dzieci, wnuki i reszta rodowodu, a ja to co?
- Sąsiad, mój prywatny kucharz, wiele będziesz miał funkcji.
- Trzeba mieć jakieś zajęcia w życiu.
- Wielofunkcyjność to podstawa. - jeszcze chwilę pogadaliśmy a później musiał iść. Odprowadziłam go do drzwi, gdyż stwierdził, że po ciemku nie będę wracała. Jak zwykle on. Gdy już wyszedł zrobiłam sobie kolację składającą się z kanapki z serem białym oraz ciepłym kakałkiem. Mając w rękach to cudowne coś. Wdychałam jego zapach. Od razu skojarzyło mi się z dzieciństwem. Dzieciństwo - niemartwienie się o nic, zabawa, przyjaciele, nie myślenie o przyszłości i inne tego typu rzeczy.
Po zjedzeniu tego co miałam i po wypiciu napoju włożyłam do zlewu i poszłam do siebie. Zegarek wskazywał 19-stą. Zabrałam się za lekcje, które zajęły mi ponad półtorej godziny. Przygotowałam się na jutro. Uwielbiam mieć wszystko przygotowane wcześniej. Choć nie zawsze tak robię. Czując zmęczenie wzięłam swoją piżamę i poszłam wykonać wieczorną rutynę, by później walnąć się na łóżko. Przykrywając się kołdrą poczułam znany zapach. Uśmiechnęłam się delikatnie i tak morfeusz zabrał mnie do siebie.
Następnego dnia byłam niczym zombie. Włosy na mojej twarzy poplątane na wszelakie sposoby. Podniosłam głowę z poduszek. Odgarnęłam kudły do tyłu i wyszłam z łóżka. Popędziłam do łazienki. Poradziłam sobie z włosami zęby i inne sprawy. Ubrałam legginsy i biały podkoszulek oraz pierwszą lepszą bluzę. Wzięłam plecak i poszłam zjeść śniadanie. Miałam jeszcze 30 minut, więc całkiem
spoko. Na spokojnie zjadłam i wyszłam z domu. Po 15 minutach byłam na miejscu. Wtedy mnie olśniło. Na szczęście mój cel stał pod swoim dębem. Widząc mnie zgasił swojego papierosa.
- Hej Kas muszę z tobą porozmawiać. - zaczęłam niepewnie.
- Nie tutaj.
- Dlaczego? - ten pokręcił głową i przerzucił przez ramię. - Co ty...
- Nie pytaj. Zaraz będziemy na miejscu. - usłyszałam jak wchodził po schodach. Był w środku liceum. Coś otwierał aż ponownie poczułam jakbyśmy byli na świeżym powietrzu. Delikatnie postawił mnie na ziemie. Czując grunt pod nogami popatrzyłam wokół siebie. Faktycznie staliśmy na otwartej przestrzeni. Wyglądało by to jakbyśmy byli na tarasie. Chcąc sprawdzić podeszłam do krawędzi. Widok stamtąd był przepiękny. Mogłam zobaczyć rzeczy, których nigdy nie widziałam. Co prawda z daleka, ale do tego nie miałam pretensji, ponieważ gdy będę chciała to ruszę się tam sama. Wracając. Był to dach szkoły. Niespodziewanie poczułam dłonie na moich bokach. Podskoczyłam ze strachu. Natychmiast się obróciłam i zobaczyłam Kastiela z kpiącym uśmiechem. Norma.
- Jak mogłeś. - spojrzałam na niego wzrokiem zabójcy.
- Byłaś tak zatrącona w swoich myślach, że przebiegającego słonia byś nie zauważyła. Mieliśmy o czymś rozmawiać.
- Ah tak. Pamiętasz, że wisisz u mnie pewną przysługę?- uśmiechnęłam się złośliwie.
***
Chciałabym Was przeprosić, że nie dodawałam, ale napisany rozdział nagle wyparował i dostałam białej gorączki, i zniechęciło mnie to do pisania.
Co do rozdziału...
Nie jestem z niego zadowolona. Mógł być lepiej napisany.
Piszcie swoje opinie oraz to co chcielibyście więcej. :>
a no i dzisiaj została wprowadzona postać Marty ( Lisa Lis).
Postaram się napisać kolejny jak najszybciej.
Nie wiem co tu napisać. Dlatego się żegnam.
Do następnego!