poniedziałek, 25 stycznia 2016

Rozdział 25

       

~*~





~*~


       Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak to jest być zwierzęciem?  Lekcja najnudniejszego przedmiotu, skłania do myślenia i rozważania najgłupszej teorii, byle by się nie nudzić. Ratowało mnie jedynie to, że to ostatnia lekcja. A nie. Stop. Jeszcze trzeba nawiedzić Nataniela. Świat mnie wręcz ubóstwia.
        Spakowałam swoje rzeczy spokojnie do torby a następnie wyszłam z klasy. Bardzo powolnym krokiem poszłam do pokoju gospodarzy. Nie miałam ochoty tam się zjawiać, ale po przeanalizowaniu sprawy... Bardziej opłacało mi się na to iść niż mieć gorszą karę, a coś czułam, że dyrcia ma cały arsenał pomysłów na ukaranie uczniów. Zapukałam do drzwi jak etykieta nakazuje. Po uzyskaniu odpowiedzi weszłam do środka by później znaleźć się w części, gdzie jest sterta papierów do poukładania. 
- O już jesteś - usłyszałam pełen sztuczności głos Melanii. - Twoje zadanie na dziś to co wczoraj, tylko z małą różnicą. Dzisiaj zajmiesz się tymi - wskazała palcem. Dziękuję, szkoda że ty sobie pójdziesz paznokietki robić- prychnęłam jedynie w myślach, a następnie się wzięłam do roboty. Tak jak myślałam. Byłam jak tania siła robocza, bo ona przystawiała się do zapracowanego Nataniela. 
- A może jednak dałbyś radę przyjść jutro pod kawiarnie? - kątem oka spojrzałam na zarumienioną dziewczynę.
- Melanio, to urocze z twojej strony, ale nie mam czasu... - Takie urocze, że bym puściła pawia - pomyślałam. Chłopak zawsze starał się ją spławić w bardzo delikatny sposób, ale marne efekty.
- Co się gapisz? - Zapytała dziewczyna, gdy zobaczyła iż nie pracuję. Miałam ochotę jej wtedy zaśmiać się prosto w twarz, ale przecież na Angielkę nie wypada.
       Po skończonej robocie ruszyłam do biblioteki. Stwierdziłam, że zacznę czytać, a w domu nie ma ani jednej tzn. są, ale nie w moim typie lub przeczytane. Drogi tej nie znałam, bo na szybko Lysander mi ją tłumaczył. Z tego powodu też szłam ostrożnie według jego instrukcji. Niestety się zgubiłam. Podeszłam do blondynki, która tyłem do mnie szukała czegoś w torebce.
- Przepraszam bardzo...- Zaczęłam niepewnie a kobieta, a raczej dziewczyna odwróciła się do mnie. Kto nią był, aż miałam ochotę uciekać.
- Ty...! - Jej wyraz zmienił się o 360 stopni - To przez ciebie Lorenzo mnie zostawił! To twoja wina!
- Nic mu nie... - Próbowałam się jakoś obronić, ale mi  przerwała.
- Przyjaciele, tak? Przyjaciele!
- No nadal nimi jesteśmy - odpowiedziałam jej zgodnie z prawdą, ale wyglądała jakby jeszcze bardziej ją to zdenerwowało.
- Widziałam! Widziałam! Wszystko widziałam!
- Co widziałaś? - Spokojnie uniosłam do góry brew. Mój głos był nadzwyczaj spokojny, przy czym ona się na mnie wydzierała. Szacun, Shadow. Szacun
- Wy w parku! A co! Normalni przyjaciele, tak? Nie wyglądało.
- Możesz wierzyć lub...
- Nie mam powodu by ci wierzyć! Okłamałaś mnie gdy się pierwszy raz spotkałyśmy!
- Enzo i ja jesteśmy przyjaciółmi - odpowiedziałam jej.
- Na przyjaciół mi to nie wyglądało!
- Nie moja wina, że wyglądało jak wyglądało - po drugiej stronie ulicy jacyś przechodnie się zatrzymali i patrzyli na nas jak na egzotyczny okaz w zoo.
- Przyznaj się jesteś z nim - wysyczała mi prosto w twarz.
- Nie jestem.
- Kłamiesz! - chwyciła boleśnie moją rękę na co przygryzłam sobie policzek. Dzięki tej wariatce czułam metaliczny smak w ustach.
- Nie miałabym po co. Mnie i Enza nic nie łączy.
- Kochasz go!
- Puść mnie, wariatko - na to mocniej ścisnęła rękę.
- Odpowiedz mi!
- Nie! Zadowolona? - powiedziałam na 'odwal się'. Poskutkowało. Zabrała dłoń. Na mojej ręce pozostały ślady jej paznokci. Z ran leciała krew a całość ogółem piekła. Obrzuciłam ją jedynie pogardliwym spojrzeniem i odeszłam szybkim krokiem. Ze skaleczeń ciężko krzepło, dlatego zahaczyłam o aptekę. Kupiłam to co potrzebne, usiadłam na ławeczce by spokojnie sobie założyć, a dopiero weszłam do biblioteki.
       Pełno różnych książek. Tych nowych i tych starszych. Tych małych i dużych, grubych i cieniutkich. Regały- mogłabym rzec, że ich jest nieskończenie wiele. Za ladą stała staruszka, która spokojnie popijała herbatkę patrząc na czytającego chłopca, który był jedyny, prócz niej, na tej sali.
- Dzień dobry - powiedziałam. Bibliotekarka powoli podniosła na mnie wzrok.
- Jaką książeczkę? - Zapytała bardzo cichutko.
- Nie mam żadnej upatrzonej... - a wtedy kobiecie zaświeciły się oczy a może to mi się wydawało...
- A może tak Arthur Doyle? - po 30. minutowym szukaniu wyciągnęła książkę. A raczej kilka.
- No nie wiem.. - powiedziała patrząc to na mnie to na książki.
- Będą - wyszczerzyła się i wróciła na miejsce, gdzie wpisała coś do komputera. - Masz kartę przy sobie?
- Niestety nie, jestem pierwszy raz w tej bibliotece...
- To nic, zaraz wyrobimy! - Ponownie się uśmiechnęła a ja to odwzajemniłam. - Jak się dziecino nazywasz?
- Shadow Bley.
- Oryginalne imię, panienki rodzice musieli mieć piękną wyobraźnie - zaśmiała się lekko, nastomiast mój uśmiech zniknął. W moim sercu zagościło uczucie pustki połączonej z żalem.
- Zapewne tak - odpowiedziałam cicho. Podała mi książki wraz z kartą. Wzięłam je i jeszcze poprzeglądałam regały, delikatnie przesuwając dłoń po grzbietach tomów.
      Dotarłszy do domu, ściągnęłam buty wraz z kurtką. Poszłam do siebie, gdzie położyłam się i zaczęłam czytać po kolei książki, które wciągnęły mnie jak żadna inna.



****



Aż wstyd się pokazywać. Krótki rozdział po takiej przerwie...
Niestety pracowałam nad wyglądem bloga. 
Mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Pozdrawiam :*